Ukraina w 3 dni - dzień pierwszy

Pierwszy wyjazd na Roztocze Ukraińskie w ramach Grupy Turystycznej Roztocze odbył się w dniach 17-18 V 2003 r. Od tej pory regularnie zaweglądamy „za miedzę”, poniżej przedstawiamy relację z wyprawy, jaka miała miejsce w dniach 13-16 września 2010 r.
Dzień I (13 września).
Hrebenne - Rawa Ruska (nagrobek ze skamieniałych drzew) - Niemirów (kaplica leśna ze studnią) - Sirka - Wereszyca. Trasa piesza: Wereszyca - Stołowy Kamień - jezioro Majdańskie, ekstremalny żółty szlak pieszy Jaworowskiego PN. Wereszyca - Iwano-Frankowe - Żółkiew.

Naszą wycieczkę rozpoczęliśmy od Rawy Ruskiej, pierwszego miasta po przekroczeniu granicy w Hrebennem. To zarazem skraj Parku Krajobrazowego Roztocza Rawskiego. Po prawej stronie szosy góruje barokowy klasztor oo. reformatów pw. św. Michała Archanioła zbudowany w latach 1725-37. Niestety, znajduje się w bardzo złym stanie, po wojnie użytkowany był jako zakład przemysłowy, a od lat 90. stoi opuszczony.


Wykonujemy szybki przejazd przez Rawę na miejscowy cmentarz w celu ponownego sfotografowania ciekawego obelisku wykonanego ze skamieniałych drzew. Odnaleźliśmy go bez trudu, choć był tak zarośnięty pnączami bluszczu, że prawie w ogóle niewidoczny. Musieliśmy poodgarniać pnącza żeby zobaczyć żeliwną tablicę z krzyżem i połyskujące w słońcu płyty skamieniałych drzew.


Następna miejscowość na naszej trasie to Wróblaczyn, a w nim piękna murowana cerkiew pw. Przemienienia Pańskiego (1929), zbudowana wg projektu Aleksandra Łuszpińskiego. Trójdzielna, na planie krzyża, z 2-kondygnacyjnym babińcem i z charakterystycznym pięknym podcieniem przy wejściu. Obok cerkwi stoi drewniana dzwonnica.


Jadąc dalej, niedaleko Niemirowa, zauważyliśmy przy szosie kapliczkę. Napotkani przy niej ludzie powiedzieli nam, że jest ona związana z legendami, faktami i cudownym źródłem, jest tam nawet studnia z której napiliśmy się owej cudownej wody.
Biały buk (dziś uschnięty) był świadkiem różnych ważnych wydarzeń, jak najazdy Tatarów, przemarsz Chmielnickiego, męczeńska śmierć i mogiła kozaka Jana, tu schroniła się też uciekająca z carskiego wiezienia kobieta, a ocaliła ją niesiona domowa ikona z Matką Boską. Pod tym bukiem tysiące wywożonych na Sybir prosiły o opiekę i modliły się, zostawiając na drzewie przypięte karteczki, medaliony i święte obrazki. Sława białego buka rozeszła się po całej Ukrainie. Dziś jest to miejsce pielgrzymek.


Przejeżdżamy skrajem terenu zajmowanego przez nieczynną już dziś kopalnię siarki na skraju Jaworowa. W jednym z wyrobisk powstało nieduże jezioro. Potem znak z nazwą miejscowości Sirka, przy którym zatrzymaliśmy się na chwilę kontemplując różnice w liternictwie łacińskim i cyrylicy.


Następnie docieramy do głównej szosy prowadzącej w kierunku Lwowa, opuszczając ją jednak po pewnym czasie. Przejeżdżamy przez lasy należące do rezerwatu Roztocze (utworzonego w 1984 r., powierzchnia 2084,5 ha), naszym celem jest tym razem sąsiadujący z nim Jaworowski Park Narodowy (utworzony w 1998 r., powierzchnia 7108 ha).
Przed nami Wereszyca. Za bramą (tu opłacamy wstęp na teren parku) wąska szosa prowadzi nas na skraj jeziora Majdańskiego. Stąd mieliśmy się udać znakowanym szlakiem na południe, ale nie mogliśmy znaleźć wejścia na ten szlak. Szczęśliwie wiedzieliśmy gdzie jest jego drugi koniec! Podjeżdżamy pod kolejny staw, z licznymi pomostami do wędkowania wzdłuż brzegu.


Wchodzimy do lasu i po chwili wędrujemy już za żółtymi znakami, które na tutejszych ścieżkach turystycznych mają kształt rombu. Bartosz i Artur na trasie robią pomiary i zapisują całą drogę na GPSie. Dookoła grądy z grabem i dębem oraz łęgi z przewagą olchy, znajdujemy też przeurocze fragmenty porośnięte buczyną karpacką oraz sosną. Wokół całe mnóstwo grzybów, rosną nawet na ścieżce. Zatrzęsienie kani, nie zbieramy ich jednak, jesteśmy wszak w parku narodowym. Naszych typowych borowików, maślaków, podgrzybków nie widzieliśmy. Dochodzimy stromo pod górę do ciekawej formacji skalnej o nazwie Stołowy Kamień. Kamień ten ma sporą szczelinę, jakby pęknięcie.

i
Dalej szlak prowadzi raz w górę raz w dół, wąwozikami, jarami, wśród bukowego lasu. Rzeźba terenu jest tu bardzo urozmaicona, różnice wysokości w Parku Jaworowskim przekraczają nawet 100 m. Wychodzimy na krawędź ze stromym urwiskiem, z którego roztacza sie widok na wzgórza po przeciwległej stronie głębokiego wąwozu.

Wracamy na ścieżkę, ale nie możemy znaleźć znaków szlaku. Rozdzielamy się więc na trzy grupy i szukamy. Niestety zapędziliśmy się w straszne jeżyny, a potem w wysokie trawy (czy są tu żmije?) Wśród traw i jeżyn najlepiej czują się jedynie czerwone muchomorki :) Nasze łydki są podrapane, a buty ciągle zaczepiają się o płożące się po ziemi łodygi. Do tego podłoże robi się grząskie, idzie sie coraz trudniej i nadal szukamy żółtych znaków na drzewach. W końcu postanawiamy iść po prostu drogą leśną, choć bardzo błotnistą i wychodzimy na kolejną krawędź z widokiem na wzgórza po drugiej stronie doliny i na pięknie chylące się ku zachodowi słońce. Wreszcie znajdujemy szlak - teraz prowadzi nas przez straszne wertepy i baaaardzo stromo w dół po zeschłych liściach, więc jest ślisko. Na koniec wychodzimy na drogę koło jeziora Majdańskiego w miejscu, gdzie szukaliśmy szlaku na samym początku i nie mogliśmy znaleźć. Teraz Bartosz w krzakach znalazł w trawie tablicę z zatartym napisem, obok równie nieczytelna wisiała jeszcze na drzewie. Było to właśnie poszukiwane wejście na szlak, które dla nas ostatecznie okazało się być wyjściem.


Artur stwierdził, że to dobrze, bo jakbyśmy mieli z tego miejsca zaczynać, to te najgorsze „krzaki” mielibyśmy na początku wędrówki, a tak to już na koniec, a my i tak musieliśmy jakoś dojść do celu. Dość powiedzieć, że zamiast planowanych 2-3 godzin wędrowaliśmy po lesie prawie 5.

Jola i Artur