IX Jesienny Rajd GTR

Lasy Równiny Biłgorajskiej (czasem nazywanej też Puszczańską) są w sposób jak najbardziej naturalny „przedłużeniem” Roztocza. Ciągnące się na zachód od jego krawędzi, aż niemal po dolinę Wisły, kuszą swą rozległością, specyficzną atmosferą, przyrodniczym zróżnicowaniem i wreszcie tym, że duże ich fragmenty są jeszcze mało spenetrowane przez turystów. Składają się one z trzech łączących się ze sobą obszarów – Puszczy Solskiej, Lasów Janowskich i wreszcie najdalej wysuniętych na zachód – Lasów Lipskich.

Te ostatnie w zasadzie już nie są kojarzone z Roztoczem. Ich zasięg terytorialny też nie jest jasny. Opierając się jednak na „klasycznym” przewodniku autorstwa Włodzimierza Wójcikowskiego i Ludwika Paczyńskiego, obszar leśny położony na zachód od krajowej „dziewiętnastki” nazwalibyśmy właśnie Lasami Lipskimi. Taka też nazwa pojawiła się na oficjalnym znaczku IX Rajdu Jesiennego Grupy Turystycznej Roztocze, który odbył się 15 października 2011 roku, zgromadził dwadzieścioro troje uczestników. Trasa wyprawy, zaplanowana przez dwóch kolegów (Maćka i Sokolika) stosunkowo dobrze zaznajomionych z terenem, miała zapoznać Uczestników z ciekawostkami przyrodniczo – krajobrazowymi Lasów Lipskich ale także z kilkoma tragicznymi epizodami z kart wojennej historii będącej udziałem puszczańskich wiosek.



Jako punkt startowy obraliśmy parking położony na skraju osady Goliszowiec. Gruntowa droga poprowadziła nas na północny wschód, do nieodległej Kruszyny. Już na początku trasy przywitały nas piękne, jesienne barwy liściastych drzew, wśród których wiódł początkowy odcinek trasy. W Kruszynie pierwsze zetknięcie z wojenną historią tragicznego września 1942 roku, kiedy to przez Lasy Lipskie przeszła fala niezwykle brutalnych pacyfikacji połączonych z paleniem zabudowań i mordowaniem wszystkich mieszkańców łącznie z maleńkimi dziećmi. Wydarzenia te upamiętnia pomnik stojący na niewielkiej polance tuż w pobliżu zabudowań. Pierwszy z kilku na naszej trasie. W Lasach Lipskich i Janowskich nie ma ucieczki od pamięci o tragedii...



Wraz z osiągnięciem nasypu dawnej kolejki leśnej zmieniliśmy kierunek marszu na południowo zachodni. Oglądaliśmy Lasy Lipskie tak, jak ponad trzydzieści lat temu widzieli je maszyniści i obsługa pociągów z drewnem, które kursowały tu do początku lat osiemdziesiątych dwudziestego stulecia. Co warto wiedzieć o linii kolejki leśnej w Lasach Lipskich i Janowskich? Jej powstanie też wiąże się z czasami hitlerowskiej okupacji i idącą za tym rabunkową gospodarką leśną prowadzoną przez okupanta. Jej pierwszy pięciokilometrowy odcinek o prześwicie 600 mm zostaje zbudowany w 1941 roku, równolegle z tartakiem w pobliskiej Lipie. Dwa lata później torowisko kolejki sięga Łążka Ordynackiego – 20 kilometrów na wschód od Lipy. Na tym kończy się rozwój kolejki pod zarządem niemieckim co zostało wymuszone między innymi działalnością polskiej partyzantki, dla której była ona celem ataków.



We wrześniu 1944 roku kolejka przechodzi pod zarząd polskiej administracji Lasów Państwowych. Niebawem zapada decyzja o jej przedłużeniu aż do Biłgoraja. Przedłużenie to rozłożyło się na kilka etapów, ostatecznie tor do miasta nad Białą Ładą zostaje doprowadzony w 1952 roku.
Lata pięćdziesiąte to „złoty okres” kolejki, później stopniowo ustępuje ona transportowi drogowemu. „Zwijanie” torów rozpoczęło się niejako w odwrotnej kolejności – od Biłgoraja. Najdłużej, bo do 1984 roku, przetrwał odcinek Lipa – Szklarnia, kiedy to nastąpiła „śmierć techniczna” i likwidacja przewozów zaś ostateczną rozbiórkę torów przeprowadzono cztery lata później.
A co dziś zostało z dawnego wąskotorowego traktu? Skansen kolejki nieopodal Janowa Lubelskiego. Nasyp przypominający jedną z wielu leśnych dróg i sam w sobie stanowiący dogodny trakt dla turystów – piechurów. Stare, próchniejące podkłady rozrzucone w nieładzie tu i ówdzie. Oraz drewniane mostki. Jeden z nich – nad Łukawicą – zdobi nasz rajdowy znaczek. Tam też przystanęliśmy na moment celem wykonania pamiątkowej fotografii. Dla starego mostku było to coś w rodzaju próby obciążeniowej, którą dziurawa konstrukcja z trudem, ale zdała...



Później czekał nas krótki odcinek wędrówki nasypem kolejki zakończony odbiciem leśną przecinką w kierunku Dębowej Smugi. W Dębowej Smudze ponownie „rozstrzelały się” nasze migawki, przy czym największe zainteresowanie wzbudził wyraźnie znudzony samotny koń, który na widok dużej ekipy z aparatami wyraźnie nabrał wigoru i z chęcią pozował. Sama Dębowa Smuga – to kilka budynków rozrzuconych na niewielkiej polanie. Żywy skansen, dociera tu jedynie kręty, leśny dukt. Wspomnieć też trzeba o pomniku upamiętniającym bitwę jaką stoczył oddział GL z siłami niemieckimi (epizod znany jako bitwa pod Kochanami, jesienią 1943 roku).
Do samych Kochan dotarliśmy kwadrans później. Przy pomnikowym dębie oraz drewnianej kapliczce znalazło się doskonałe miejsce na dłuższą przerwę i posiłek. Później czekały nas dwie wycieczki boczne – do osobliwej kapliczki „potrójnej” - w rzeczywistości trzech kapliczek zawieszonych po trzech stronach dorodnej sosny oraz do pomnika ofiar pacyfikacji Kochan.



Specyficznego uroku okolicy Kochan dodają małe, „koralikowe” stawy poprzedzielane groblami, zaś spajającą je „nitką” jest leśny strumyk – Dębowiec. Cicho tu, zacisznie, wręcz sielsko... Gdyby nie posępna pamięć o wydarzeniach sprzed prawie siedemdziesięciu lat...
Dość już posępności! Słońce błysnęło, jesienny puszczański krajobraz stał się jeszcze piękniejszy, a intensywność błysku promieni była proporcjonalna do intensywności szumu migawek... Tak doszliśmy do stawu „Lech”, który natychmiast zyskał nowe miano – „martwego morza”. Dlaczego? Zdjęcia wszystko wyjaśniają, to po prostu trzeba zobaczyć. Co najbardziej cieszy? Ano to, że wszyscy Rajdowicze orzekli, że w Lasy Lipskie trzeba wracać, że „terra incognita” nie zasługuje na to, by dłużej być „incognita”...



Potem przemarsz groblami nad stawem o nazwie Ostatni (w istocie – jest to najbardziej na zachód wysunięty punkt olbrzymiego kompleksu stawów okolic Malińca i Gwizdowa), krótki postój w przysiółku Siembida, kilka pamiątkowych zdjęć... i dopiero teraz zdajemy sobie sprawę z upływu czasu. Czas wracać. Poprzez kolejny malowniczy mostek przeprawiamy się przez Łukawicę, mijamy jeszcze jedno miejsce pamięci pod Janikami, tym razem upamiętniające wydarzenia, które były wstępem do głośnych batalistycznych wydarzeń w rejonie Porytowego Wzgórza. Od pomnika do zaparkowanych w Goliszowcu samochodów została nam niecała godzina szybkiego marszu, w czasie którego myślami już byliśmy na porajdowej biesiadzie. Ta odbyła się w zacisznym gospodarstwie agroturystycznym w nieodległym Malińcu...
Nie można nie wspomnieć, iż najwytrwalsi przenocowali w gościnnej kwaterze i następnego dnia ruszyli na podbój „Pojezierza Malinieckiego” oraz ze wszech miar interesującego rezerwatu „Imielty Ług”.