Pożegnanie kolei

29.VIII.2009. Sobota. Trzeci dzień (od końca licząc) funkcjonowania pasażerskiej kolei na Roztoczu. Brzmi jak suchy komunikat prasowy. Beznamiętnie. Bezemocjonalnie. W końcu to tylko blaszane pudła. Ciąg blaszanych pudeł. Niepotrzebnych. Do niczego i nikomu. Zbiorczo wolimy mniejsze blaszane pudła. I nie jeżdżące po stali. To jest styl, szyk i moda...

Bez problemu kupuję "Bilet Podróżnika". Spacer po peronie I lubelskiego dworca. Jak zawsze u zarania moich wycieczek. Jak gdyby nigdy nic...

"Solina" w relacji Warszawa - Przemyśl/Bełżec wtacza się. Po staremu. Bez fanfar. Jak gdyby nigdy nic... No tym razem jest coś. A raczej ktoś. Ktoś - czyli Niklos, który wsiadł w Puławach. Wsiadł tak po prostu, jak gdyby nigdy nic...

Pierwsze przedziałowe rozmowy dotyczyły planów. Kompletnie rozbieżnych - jak się okazało. I dobrze, tak miało być. Pamiętacie, jak swego czasu pisał Zbyszek Waszczuk? "Jedna wycieczka, trzy trasy, trzy spojrzenia..." I to jest OK.

Do Rejowca wystarczyło czasu abyśmy uzgodnili, że nocujemy w szkole w Górecku Starym. Reszta to kwestia improwizacji, która ma się rozpocząć za czas jakiś. Dla Niklosa w Długim Kącie, dla mnie w Suścu. Ale jeszcze jedziemy. Pociągiem. Tym nikomu niepotrzebnym zlepkiem połączonego ze sobą żelastwa. Oglądamy to, co zawsze. Szczebrzeszyńskie "Piekiełko", Tartaczną Górę, Wieprz, Roztoczański Park, wieżę na stacji w Józefowie, Góry Halińskie z Młynarką (a może Quadarką...), Miejsce Masakry Kundla Stacyjnego, Sopot z czarnym szlakiem, stację w Nowinach... Sorry, kierowcy, żaden samochód nigdy nie da tego, co te cholerne 30 letnie, nikomu niepotrzebne pudła na torach... Nie ten klimat, nie to wszytko. Na szczęście Roztocze jest takie samo. Oj, ale czy na pewno?

Susiec. Artur czeka na peronie. Chyba mam portret pt. "Turysta wysiada z pociągu". Poproście ładnie - może wstawi... Potem jeszcze fotografuję ja Artura. Z tablicą kierunkową - czyli na wiecznej rzeczy pamiątkę. Artura aparatem, zatem pokazanie tego zdjęcia też nie leży w moich kompetencjach...

Idziemy do "Leśnej". Tam czeka Artura Żona oraz Dwie Koleżanki Żony. I trójka dzieci. Czyli wszystko się zgadza.

Otrzymuję reprymendę od Pani z "Leśnej". Bo chciałem zjeść coś na szybko. A tam nie ma "na szybko". Strzeliłem gafę, gnę się w przeprosinach. Ale obiadek dostałem. Skrojony na me potrzeby. Piwo w dobrym towarzystwie sprawia, że piękne Roztocze staje się jeszcze piękniejsze. Nawet Kargul z Pawlakiem stają się sympatyczniejsi. Jednym słowem - początek jak na Prawdziwego Turystę przystało. Możemy iść do pociągu.

Artur jedzie do Lublina, ja wysiadam w Józefowie. I wchodzę w las...

Jęzor (Jęzior, Jezioro Tarnowolskie)... Uwielbiam takie mokradła. Miękkie podbrzusze lasu, chlupot wody, zapach bagna (w sensie roślina z rodz. wrzosowatych). Gdyby to był kwiecień - pewnie jeszcze klangorzyły by żurawie. ZAWSZE je tam słyszę. Ale i tak klimat nieziemski. Wydma, bagienko, wydma bagienko. I stany pośrednie.

Magia miejsca sprawia, że zapadam tam z aparatem na dłużej, a efekt zapadania... cóż, pewnie doprowadzę go do postaci umożliwiającej prezentację. Kiedyś...

Zapadanie z aparatem dało ten efekt uboczny, że runął mój cały krajoznawczy plan. Ile to lat temu pisałem, że nie potrafię pogodzić tych dwóch pasji? Turystyki pieszej z fotografią? Nie mam co żałować, na niebie nastąpiła zmiana barw. Zaniosło się na porządną nawałnicę, postanowiłem wiać.

Na moment straciłem głowę, zatoczyłem klasyczne "kółeczko", by ze zdumieniem stwierdzić: "o rety, ja już tu byłem trzy kwadranse temu". Cóż... z fotografią cyfrową już się nie gryzę ale z GPS jeszcze tak... Kawa mrożona, którą targałem od Lublina pomogła odzyskać jasność umysłu, klasyczne urządzenia do puszczańskiej nawigacji doprowadziły tam, gdzie powinny doprowadzić. W dodatku Niklos za pomocą SMS uzmysłowił mi, że jest gdzieś w pobliżu... Technika techniką, ale ja zacząłem za sobą zostawiać tradycyjne strzałki ułożone z patyków. Żadnej nie odnalazł...

Zaczęło padać w momencie, kiedy stałem już na twardym podłożu w Brzezinach. Z wieczornego pleneru w Górecku Kościelnym zrezygnowałem, zachodzenie tam celem zrobienia zdjęć było kompletnie pozbawione sensu. Niklos dogonił mnie nieopodal przecięcia szosy i zielonego szlaku. Potem przez wydmę do szlaku krawędziowego i... już magiczna dolina Szumu. A potem Górecko Stare, szkolne schronisko, pieczarkowa, piwo i wieczorne Polaków rozmowy. A deszcz raz siąpił, raz nie siąpił...

30.VIII.2009. Niedziela. Zostawiam Niklosa regenerującego siły przed walką z Łysymi Bykami, sam zaraz po szóstej gonię szosą do Górecka Kościelnego. Początkowo pochmurno, potem w jednej chwili dostaję przepiękne światełko. Cudny prezent od Matki Natury. To, co chciałem a czego nie umiem wykorzystać...

W Górecku Kościelnym zabawiłem ze trzy godziny. Nie, tam wybitnie nie potrafię się spieszyć. Chodzę pomiędzy dębami tam i z powrotem. I znowu tam... Potem trafiam - gdzieżby indziej... oczywiście do rezerwatu "Szum". Efekty widzicie w "roztoczańskiej fotografii". Zdjęcie wykonuję w miejscu dla mnie szczególnym. Koledzy! Zabierzcie Wasze Żony/Partnerki, schódźcie się, potem prześpijcie pod namiotem np. u ks. Sochana, a potem z rana idźcie nad Szum i niech Wasze Żony/Partnerki tymi leczniczymi wodami zmyją z siebie trud wędrówki. A wy po prostu siedźcie i patrzcie! Ja to przeżyłem sześć lat temu. I nie zapomnę nigdy. A przyjechaliśmy oczywiście pociągiem. Wniosek - jak tu nie kochać kolei...

Myślałem, że w tej okolicy znam już każdą ścieżkę, ale myliłem się. Odkrywam kolejny nienazwany szlak, który prowadzi mnie, tam, skąd wyszedłem niecałą dobę wcześniej. A po drodze - wąski przesmyk łąk, po obu stronach las a pomiędzy tym panorama "Łysych Byków". Niklos już z nimi walczył...

W planach miałem jeszcze sentymentalny wypad na Młynarkę i wzgórze koło Senderek, ale traf chciał, że na peron józefowskiej stacji dotarłem chwilę przed "Soliną" zmierzającą do Bełżca. Krótka chwila na decyzję - jadę. Wszak po to tu przyjechałem, aby naoglądać się Roztocza z perspektywy przedziału. A w pociągu... Sikor ze swoją przeuroczą Towarzyszką... No i oczywiście kolejne piwo w "Leśnej" (dzięki, Kolego). Tym razem już nie popełniam gafy. Obiad dostaję z majestatycznym dostojeństwem. Stop makdonaldyzacji!

Nadszedł czas. Przedostatnia "Solina" powrotnym kursem zabiera mnie i spóźnionych wakacjowiczów. W Zwierzyńcu dosiada się Paweł, w Krasnymstawie Artur. I tak sobie jedziemy... (Sikora zaś zabrała jego Małżonka, prawie tak urocza, jak Córeczka - zabrała oczywiście samochodem).

Podsumowanie? Niech będą to słowa mojego imiennika z Wrocławia, Marcina "Covalusa". Słowa nie mają nic wspólnego z Roztoczem... ale jakoś pasują do atmosfery, która towarzyszyła mi przez całą wyprawę:

"Nie pozwólmy jej...
Pozwoliliśmy i odstawiliśmy,
z dala od torów.
Licząc na to,
że zniknie jak mgła.
Nad szlakiem ,
połamanych semaforów.
Uszanujmy ją...
nie umiemy,
ktoś pobił reflektory.
Naszą kulturę zjada rdza,
jak połamane semafory.
U innych...
Ratują co Bóg da,
Piekne stalowe Potwory.
Polakowi zostanie rdza,
i połamane semafory."

Sokolik Wędrowny