Berni i Niklos w Lasach Janowskich ponownie

W długi weekend majowy wyskoczyliśmy sobie z Pawłem w Lasy Janowskie.
W sobotę dojechaliśmy z Warszawy i o 12.30 złapaliśmy zatłoczony szynobus do Lipy. Sama Lipa nic ciekawego, oprócz tego, że stamtąd bierze swój początek kolejka wąskotorowa po Lasach Janowskich. Ponieważ nie było tam nic do oglądania, poprzestaliśmy na uratowaniu dzieciaka spod kół TIRa, a potem tradycyjnie poszliśmy na piwo.

Z Lipy uderzyliśmy lasami w stronę Malińca – miejsca, gdzie rok wcześniej mieliśmy wesoły wieczór i ciężki poranek. Przezornie jednak nie doszliśmy do samej wsi. Udało nam się odnaleźć sławetne miejsce Trzy Grobki (choć krzyże są w rzeczywistości cztery). Polecam obejrzeniu Rezerwat Łęka, gdzie można obejrzeć bardzo ciekawy las bagienny. Stamtąd wzdłuż Łukawicy dochodzimy do wymarłego przysiółka Janiki. Wieś została spalona w 1943r. Pozostały dwie chałupy, ale opuszczone przez mieszkańców. Stamtąd bardzo ładną drogą dębową docieramy do Kruszyny, którą spalono we wrześniu 1942 r. Chwilowy odpoczynek i korzystamy z uprzejmości kolei. Po nasypie lecimy przez Bank Leżaj, Wołową Górkę i docieramy do Kochanów. Tam bardzo ciekawe drzewo kapliczkowe. Kochany są sławne z tego powodu, iż w październiku 1943 r. miała tam miejsce bitwa, w trakcie której zginął jeden ze znanych partyzantów GL - Antoni Paleń „Jastrząb”. Bitwa dała Niemcom pretekst do spalenia większości przysiółków w Lasach Janowskich.
Trzeba przyznać, że to bardzo uroczy zakątek. Widzieliśmy tylko dwie chałupy i kompleks stawów. Tuż przy lesie jest bardzo ciekawa kapliczka domkowa wbudowana w drzewo. Krótki pod nią odpoczynek i ruszamy na Dębowę Smugę. To trzychałupowa dzielnica Kochanów, gdzie znajduje się pomnik bitwy partyzanckiej. Znajdujemy wydmę nad bagnem i zaczynamy się rozkładać... Ognisko, kiełbaska, piweczko - sama radość. Nagle zaczyna na nas kapać z nieba. Siedzieć w kucki pod pałatkami to średnia przyjemność. Krótka narada... Plan jest bardzo chytry. Nie uśmiecha mi się lecieć 7 km przez las do najbliższego zadaszenia. Wracamy do Kochanów i rozkładamy się w lesie. Jeśli zacznie padać schowamy się w kapliczce. Rozbijamy biwak w lesie. Znów zaczyna padać. Znów się zaczynamy zbierać. Znów przestaje. Znów się rozkładamy. W międzyczasie po omacku wkładam sobie szkło kontaktowe... Tak, tak, bez użycia latarki, lusterka i nawet księżycowego światła. W międzyczasie znów zaczyna padać, ale jesteśmy twardzi. Ostatecznie od czego są te pałatki. I tak mija nocka. Ciepło, mięciutko, gdyby jeszcze nie ten deszcz.
Rano pobudka ok. 8. Wcale nie chce się wstawać. W oddali słychać tylko dzwony kościelne (chyba z Lipy). Leniwie zbieramy się do wymarszu. Znów korzystamy z uprzejmości kolei. Docieramy nasypem do końcówki Kochanów. Naprawdę urocza miejscowość. Schodzimy z nasypu i głębiej odbijamy w las. W końcu Imielity - miejsce magiczne. Tu urządzamy dłuższy postój. Paweł lata jeszcze po bagnie. U mnie zaczynają się kłopoty z nogami. Przez Bratuszowce docieramy do oddziału Pod Partyzantem. Tu zaczynamy szukać grobu partyzanta, który odnajdujemy nadspodziewanie szybko. Trzeba przyznać, że brzozowe krzyże mają swoją wymowę. Spod Partyzanta uderzamy na Łążek Ordynacki. Dzięki lobbingowi paru miłośników taniego wina, sklep zostaje otwarty, a ja kupuję bandaże. W knajpie obiadek i operacja bandażowania. Siedzimy tam ponad półtorej godziny. Po prostu nie chce nam się ruszać. W końcu jednak trzeba poderwać d... Przez Trzebeński Ług i Góry Świerszczowe przedzieramy się w stronę ścieżki rowerowej. Ja zaczynam drobić jak gejsza. W końcu docieramy do ścieżki. Trzeba przyznać, że Nadleśnictwo się przyłożyło. Dość ciekawe opisy. Dość ciekawa sama budowa ścieżki tj. żużel, gruz i druty zbrojeniowe. Jeśli chodzi o oznakowanie, hmmmm...
W każdym bądź razie podążamy ścieżką. Zaczyna się ruch. Najpierw rowerzyści, potem gówniarze na skuterach. Potem znów rowerzyści. W każdym bądź razie podążamy ścieżką. Po jakimś czasie okazuje się, że już nie podążamy ścieżką. W efekcie robimy około trzykilometrowe półkole. Wreszcie docieramy na Kruczek. Malownicze miejsce, ale bardzo zatłoczone. Szkoda, że można tu dojechać samochodem. Sławna kapliczka partyzancka nie robi na mnie żadnego wrażenia. Wleczemy się już do Janowa. Po drodze dziadek tubylec pyta skąd idziemy. Kiedy słyszy, że z Lipy to robi tylko wielkie oczy. Potem jeszcze raz upewnia się Pawła. Wreszcie Janów. Pełna cywilizacja. Ludzie wychodzący z kościoła lub knajpy. Zatłoczony rynek. Czuję się prawie jak w wielkim mieście. Łapiemy autobus do Szczebrzechowa i idziemy na Dębowiec. Ale o tym już nie będę pisał...
W sumie wyprawa fajna. Zrobiliśmy ok.30 km.
Aha, dziś zdejmuję bandaże...

tekst i bandaże: Berni, zdjęcia: Niklos